Forum www.miedzynarodowerynki.fora.pl Strona Główna www.miedzynarodowerynki.fora.pl
międzynarodowe rynki finansowe
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

4. Model zarządzania wartością w ramach KTN a kryzys

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.miedzynarodowerynki.fora.pl Strona Główna -> Tematy do dyskusji
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Asia Gęsiarz
Administrator



Dołączył: 07 Maj 2013
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:21, 07 Maj 2013    Temat postu: 4. Model zarządzania wartością w ramach KTN a kryzys

Scharakteryzuj wpływ modelu zarządzania wartością w ramach KTN na wybuch i rozprzestrzeniania się kryzysu 2007-…

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kinga Wojewoda




Dołączył: 14 Maj 2013
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 0:58, 21 Maj 2013    Temat postu:

Ok, wydaje mi się, że zanim przejdziemy do realizacji tematu, należałoby najpierw scharakteryzować pojęcie zarządzania wartością w ramach przedsiębiorstwa. Przez to pojęcie rozumiemy wszystkie działania, które prowadzą do wzrostu spełniania oczekiwań klientów i wzrostu aktywów przedsiębiorstwa a także programy zakładające poprawę wykorzystania funkcjonujących zasobów. Te działania mają w perspektywie czasowej usprawnić jego rozwój i dostarczyć kapitału do kolejnych przedsięwzięć. Wydaje się, że ta koncepcja, choć dosyć intuicyjna, została wypracowana (a funkcjonuje już jakieś 20 lat) dopiero w ramach odpowiedzi na wyzwania tzw. nowej gospodarki (globalność, duże współzależności), by stymulować konkurencyjność przedsiębiorstwa.
Żeby efektywnie realizować koncepcję zarządzania wartością, korzysta się z pewnych narzędzi, a są to, m.in: pomiar ekonomicznej wartości dodanej (jak zyski z projektu przekraczają /lub nie kapitał, który został w niego zainwestowany), szczupła produkcja/ szczupłe zarządzanie (wszystkie działania, które nie zwiększają wartości dodanej dla klienta, przynoszą straty),strategiczna karta wyników (pozwala punkt po punkcie na kontrolowanie przyjętej strategii i jej aktualizację), korzystanie z dobrodziejstw kapitału intelektualnego, strategia budowania wartości dla klienta, i last but not least: strategia budowania wartości dla akcjonariuszy.
Realizacja tej koncepcji wymaga zmiany "kultury" przedsiębiorstwa w kierunku zarządzania dla wartości. Strategicznie ważne też są: pozyskiwanie kapitału, alokacja tego kapitału i relacje inwestorskie.
Z zarządzaniem przez wartość wiążą się dwa procesy: zarządzanie przez wartość dla klienta i zarządzanie przez wartość dla akcjonariuszy. Głównym celem ZWP jest oczywiście generowanie wartości dla akcjonariuszy, ale ten proces przebiega z użyciem zarządzania przez wartość dla klienta (tworzenie wartości- utrzymanie wartości realizowanie wartości). Powyższe jest obiektem krytyki: pompowanie wartości przedsiębiorstwa dla akcjonariuszy jest bowiem uważane za cel krótkoterminowy i krótkowzroczny, podczas gdy przedsiębiorstwo powinno stawiać raczej na strategie długookresowe. Krytyk obejmuje również kadrę zarządzającą, jako tą przyczyniającą się do taktyk „na krótszą metę” (w tym także manipulacje wskaźnikami finansowymi) aby zadowolić akcjonariuszy (a tym samym zapewnić sobie wyższe wynagrodzenia).


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
jan.kulig




Dołączył: 21 Maj 2013
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 23:01, 22 Maj 2013    Temat postu:

Ha, z założenia model zarządzania wartością przedsiębiorstwa powinien mieć solidną podstawę w długoterminowym, strategicznym planowaniu. Strategia powinna być osią działalności przedsiębiorstwa, a w jej realizacji i aktualizacji ma pomagać „Balance Scorecard”.

I tutaj zaczynają się schody. Jak napisałaś, głównym celem zarządzania (istnienia?) przedsiębiorstwa w ramach tego modelu jest doprowadzenie do wzrostu wartości dla akcjonariuszy. Od razu, pierwsza wątpliwość: co, jeśli interes akcjonariuszy nie jest równoznaczny z interesem spółki? Wydaje mi się, że problem może leżeć w celem, jaki akcjonariusze stawiają przed menedżerami – szybki i duży zysk. Na rynku kapitałowym do jego osiągnięcia wykorzystuje się efekt dźwigni. Każda dźwignia musi mieć jednak punkt podparcia: własny kapitał. Jasne – im większy, tym potężniejszy efekt dźwigni. Żeby zmaksymalizować zyski, można podjąć większe ryzyko lub wzmocnić „punkt podparcia” – choćby przesuwając środki z puli przeznaczonej na inwestycje czy badania. Przy tej drugiej możliwości przedsiębiorstwo może niemal zupełnie odpłynąć z rynku produktowego i stracić kontakt z rzeczywistością.

Swoją drogą, tutaj kolejne pytanie: co, jeśli samym „produktem” przedsiębiorstwa są papiery wartościowe / dokonywanie transakcji finansowych / opcje / instrumenty pochodne? Jeśli wyciąga się środki z takich „produktów”, np. tworząc ABS-y pierwszego, drugiego, trzeciego stopnia?
Wracając jednak do samych akcjonariuszy i menedżerów: może sama koncepcja zarządzania wartością wzięła się z siły akcjonariuszy, jaką daje im współczesna gospodarka – globalna, preferencyjnie nastawiona wobec bytów niematerialnych i silnie zintegrowana. W teorii, każdy akcjonariusz może w każdej chwili pozbyć się udziałów w jednej spółce i zainwestować w inną. Idąc tym tropem, największy kapitał może zebrać to przedsiębiorstwo, które najskuteczniej będzie przyciągać akcjonariuszy (swoją droga – takie przyciąganie oznacza większy popyt na udziały, a tym samym przełoży się na wzrost ich ceny, przynosząc akcjonariuszom większy zysk kapitałowy). Takim przedsiębiorstwem będzie najprawdopodobniej to, które zaoferuje duże zyski w szybkim czasie. Co ważne, zważając na to, że gospodarki państw rozwiniętych są ze sobą powiązane, a przepływy kapitału między nimi nie są poddane jakimś zatrważającym ograniczeniom, taka konkurencja w przyciąganiu akcjonariuszy może odbywać się w skali całego świata uczestniczącego w globalnej gospodarce. Może powinniśmy zatem dojść do wniosku, ze wszystkiemu jest winna globalizacja? Wink

Jeśli zatem głównym celem przedsiębiorstwa jest kreacja takiego efektu przyciągania, sensowne z tego punktu widzenia wydaje się z jednej strony nagradzanie menedżerów za osiągane przez nich wyniki, a z drugiej – zrozumiała staje się rosnąca na nich presja. Przestaje przez to dziwić skrócenie czasu kariery „przeciętnego prezesa” z 9 do 7,5 lat oraz oczekiwania akcjonariuszy co do skrócenia czasu na osięgnięcie takich celów, jak wprowadzenie w życie nowej strategii, poprawa notowań na giełdzie czy uzdrowienie przedsiębiorstwa (http://wyborcza.biz/Gieldy/2029020,114545,10528363.html). Nie powinna też dziwić premia za ryzyko, dzięki któremu można osiągnąć znacznie większe zyski.
Tak wróciliśmy do ryzyka. Jego ocena powinna być podstawą podejmowania decyzji dla menedżera. I od razu przychodzi mi do głowy pytanie, czy menedżer ocenia to ryzyko jako ryzyko własne, akcjonariuszy, przedsiębiorstwa, czy wszystkiego po trochu? Do tego trzeba dopisać kolejne „ale”:
1. możliwą „nieracjonalność” menedżera;
2. kierowanie się nieprawdziwymi informacjami;
3. inny rozkład ryzyka, niż wskazane przez statystykę i zdrowy rozsądek.

Co do pierwszego, na stronie Forbesa można przeczytać o kierującymi ludzkim zachowaniem „awersją do strat” (loss aversion) i „umysłowej księgowości” (przez która inaczej postrzegamy nagłe przypływy dużej ilości środków i rozłożony w czasie strumień środków akumulujący się do tej samej wysokości) (http://www.forbes.com/2009/10/14/gerstein-fisher-nyu-personal-finance-fat-tails.html). Z kolei Williamson mówi za Simonem o ograniczonej racjonalności graczy rynkowych i ich skłonności do oportunizmu. („Ekonomia w czasach kryzysu”, dr G. Przesławska)

Drugie również jest przejawem „nieracjonalności”, choć wydaje się, że jej źródło i przedmiot leży poza działającym podmiotem. Równie dobrze można opisać ten problem jako „asymetrię informacji”. Stiglitz uważa, że właśnie nierównowaga informacyjna jest elementem, który współczesna ekonomia szczególnie powinna wziąć pod uwagę. Z kolei Soros w swojej teorii łączy obie „nieracjonalności” w jedną rzeczywistość, w której zdobywanie wiedzy i jej wykorzystywanie są procesami równoległymi i nierozdzielnymi – przeciwnie, niż zakładałyby „tradycyjne modele ekonomiczne” („Ekonomia w czasach kryzysu”, dr G. Przesławska).

I wreszcie samo ryzyko: znalazłem informację, że w ekonomii rozkład zdarzeń nieprawdopodobnych jest inny, niż mówiłby tzw. zdrowy rozsadek. Odnosząc rzecz do statystyki: pozostając w sferze czystej teorii, fakty (np. podawany wszędzie wzrost ludzi) można pogrupować według prawdopodobieństwa ich wystąpienia tak, że stworzą krzywą Gaussa, z faktami najbardziej przeciętnymi na jej środku. Jednak w ekonomii fakty wydawałoby się nieprawdopodobne okazują się wystepować dużo częściej, niż wskazywałby na to gaussowski rozkład normalny. W takiej sytuacji mówi się o „wąskiej talii” i „grubych ogonach” krzywej Gaussa. Oznacza to, że można się równo przejechać na gaussowskiej ocenie prawdopodobieństwa nagłych skoków na rynku finansowym. (W ramach instruktażu: [link widoczny dla zalogowanych])

Zbierając trzy ostatnie akapity w jeden wątek: może w takim razie odpowiedzią na kryzys powinno być zbudowanie nowych podstaw teoretycznych dla samej ekonomii?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Karolina Kopec




Dołączył: 22 Maj 2013
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:36, 27 Maj 2013    Temat postu:

Analizujemy zachowania akcjonariuszy i ich skutki dla globalnego rynku finansowego, bierzemy pod uwagę ich motywacje, oddziaływujący na nich charakter współczesnej gospodarki, a nawet możliwą nieracjonalność ich działania. Z takiej perspektywy przejście korporacji w kierunku zarządzania przez wartość dla akcjonariuszy jest zrozumiałe, wystąpienie globalnego kryzysu finansowego jako konsekwencji rozpowszechnienia takiego modelu – również.
Eksperci zwracają uwagę na fakt, że wzrost wpływów transnarodowych korporacji i jednostek, które wzbogaciły się na ich ekspansji wpłynął na zmiany w modelu zarządzania państw. Zaczęły przekształcać się one z „państw dobrobytu” (social welfare states) w państwa bezpieczne dla działania korporacji (corporate security states). W pierwszym modelu koncentrowały się one na zapewnieniu bezpieczeństwa obywatelom, w drugim priorytetem stało się tworzeniu warunków korzystnych dla działania korporacji i inwestorów (Tony Clarke, The World Economy, Who’s Really in Charge?: The Crisis of Global Economic Governance). Aktywnie zaangażowane w ekspansję korporacji transnarodowych państwa dotkliwie odczuły kryzys gospodarczy. Błędy w zarządzaniu korporacjami transnarodowymi nie zostały zneutralizowane czy wykluczone poprzez działania o charakterze politycznym, to raczej te drugie dostosowały się, ewoluowały w kierunku narzuconym przez czynniki ekonomiczne.
Czy jednak zależność ta jest oczywista? Czy eksperci bądź państwa mogły przewidzieć konsekwencje tych działać i im zapobiec? Zagadnienie ryzyka w ekonomii faktycznie opisywane jest nieco inaczej. Jego obecność jest bardziej widoczna. Próbuje się go oswajać, mówiąc o „zarządzaniu ryzykiem”, uwzględniając w pewnym stopniu w przyjmowanych planach. Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa bierze się jednak pod uwagę wydarzenia co bardziej przewidywalne.
Obecny kryzys finansowy opisywany bywa nieraz z perspektywy teorii tzw. Czarnego Łabędzia. Ojcem tej koncepcji jest profesor Nassim Taleb, a do wzrostu jej populaności przyczyniły się w dużej mierze prognozy Taleba dotyczące wystąpienia recesji (patrz: Newconnect, Jak trafić Czarnego Łabędzia? – Szansy i zagrożenia dla biznesu, [link widoczny dla zalogowanych]).
Pochodzenie samej nazwy wiąże się z popularnym ponoć wśród Europejczyków przekonaniem, że wszystkie łabędzie są białe. Gdy odkryto Australie okazało się, że występująca tam odmiana tego ptaka ma czarny kolor. Wydarzenie było symboliczne, podważyło teorię powszechnie dotąd uznawaną. W 2007 r. Taleb wydał książkę „Czarny Łąbędź – potęga nieprzewidywalności” („The Black Swan: The Impact of Highly Impropable”). Według niego Czarny Łabędż posiada trzy cechy:
- jest nieoczekiwany lub bardzo mało prawdopodobny dla obserwatora;
- jego konsekwencje są znaczące;
- patrząc wstecz ocenia się je jako przewidywalne i wytłumaczalne.
Całkiem trafna w odniesieniu do korporacji transnarodowych wydaje się być metafora indyka i farmera użyta przez Taleba. Pisze, że karmiony codziennie przez wiele miesięcy indyk ma w sobie przekonanie, że jego sytuacja nie zmieni się. Nie spodziewa się, że któregoś dnia farmer zakończy jego żywot. Sytuacja ta jest natomiast zupełnie zrozumiała dla farmera, zgodnie z jego doświadczeniem i horyzontem czasowym stanowi ona naturalną kolej rzeczy.
Sytuacja indyka zobrazować ma zachowania ludzi, którzy starają się wyjaśnić rzeczywistość za pomocą formuł oraz modeli, nie biorąc jednak pod uwagę występowania zjawisk niewytłumaczalnych. Po ich wystąpieniu, nieprzewidziane zjawiska uzupełniane są o to, co tak naprawdę nie zostało zauważone lub wtłaczane w opracowane wcześniej schematy. Taleb zwraca uwagę na to, że przyszłość jest praktycznie nieprzewidywalna i odradza próby takich działań. W zamian, proponuje poświęcenie większej uwagi skutkom Czarnych Łabędzi. (na podstawie:http://pieniadze.gazeta.pl/Gospodarka/1,125031,10562362, Czarne_Labedzie_na_rynkach_finansowych.html).
Stephanie Baker uważa, że „Czarny Łabędź – potęga nieprzewidywalności” zawiera prognozę nadchodzącego kryzysu finansowego (http://forsal.pl/artykuly/532005,nassim_taleb_autor_ teorii_czarnego_labedzia_doradza_mfw.html#). W 2011 r. Taleb zaangażowany został do prac w prace Biura Nauk Finansowych (OFR) przy Ministerstwie Skarbu Stanów Zjednoczonych, mającego za zadanie poprawę jakości danych finansowych będących w posiadaniu polityków. Paradoks tej sytuacji podsumował swoją wypowiedzią: „Celem programu jest stworzenie wszechobecnego systemu zarządzania ryzykiem. To powoduje, że ulegamy iluzji, jakoby ryzykiem możnaby zarządzać”.
Wcześniej, w latach 1999 -2004 Taleb zarządzał funduszem Empirica Capital (na podstawie: A. Piński, Sekret Czarnego Łabędzia, [link widoczny dla zalogowanych]). Przyjęta strategia polagała na kupowaniu tanich instrumentów pochodnych, które przyniosłyby fortunę w przypadku zaistnienia Czarnego Łabędzia (np. bankructwa RFN czy Coca-Coli). W 2004 r. zakończył pracę w funduszu uznając, że chce poświęcić się karierze akademickiej. Sam eksperyment wydaje mi się dość paradoksalny: skoro Białe Łabędzie występują rzadko i znajdują się poza zasięgiem badań zastanej rzeczywistości, nawet sam odkrywca nie może być w stanie ich złapać 
Czy w związku z tym teoria ta jest zbędna czy niemożliwa do operacjonalizacji? Jest ważna, zwraca bowiem uwagę na psychologiczne aspekty funkcjonownia człowieka, jako pełnego uprzedzeń i myślącego schematycznie. Rola zjawisk, które pozostają poza sferą poznawczą współczesnej nauki jest zdaniem Taleba ogromna. Teoria ta nie usprawiedliwia faktu, że kryzysu nie przewidziano i nie zapobieżono mu, stawia raczej pytanie, dlaczego nie wzięto pod uwagę możliwych skutków zmian modelu zarządzania w korporacjach, państwach, globalnej gospodarce?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
jan.kulig




Dołączył: 21 Maj 2013
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:08, 03 Cze 2013    Temat postu:

OK, spróbuję zebrać nasze dwa ostatnie posty w całość. I trochę popolemizować. Wink

Zacznijmy od teorii Czarnego Łabędzia. Widzę przynajmniej jeden jej aspekt, który sprawia, że staje się bezużyteczna – praktyczna nieprzewidywalność przyszłości. Po pierwsze – teorie naukowe, które dochodzą do takich wniosków, podcinają skrzydła i sobie, i samej nauce. Jej rolę jest przecież wyjaśnianie rzeczywistości, rozumiane nie tylko jako opis, ale jako przedstawienie praw, mechanizmów, które są więcej, niż chwilowe.

Po drugie, nie przemawia do mnie wyjaśnienie źródeł tej nieprzewidywalności. O ile dobrze zrozumiałem, ma ona wynikać z ograniczeń ludzkiego umysłu. Próbując dalej zrozumień intencje Taleba: umysł tworzy schematy wykluczające „zjawiska niewytłumaczalne”. Jednocześnie, jest w stanie je wyjaśnić z perspektywy „post factum”. Jeśli tak, to zjawiska te BYŁY wytłumaczalne już w momencie powstania schematu myślowego – były co najwyżej nieprzewidziane lub wynikały z faktów nieznanych obserwatorowi. Przy czym nieznanych oznacza „nieznanych empirycznie”. Biorac pod uwagę dzisiejszy stan wiedzy w statystyce, fakty „niestwierdzone empirycznie” pojawiają się nader często. Weźmy pomiary dokonywane w fizyce. Uczestniczyłem kiedyś w spotkaniu z naukowcem, który stwierdził, że ma jedną, niezawodną metodę weryfikacji, czy student faktycznie przeprowadził wielokrotne pomiary w laboratorium, czy też nie. Otóż sfałszowane wyniki były zbyt poprawne, wszystkie mieściły się w granicach odchylenia standardowego. Podczas gdy wyniki rzeczywiście przeprowadzanych badań nawet w trzeciej części przypadków mogą przekraczać wartość trzykrotnego odchylenia standardowego.

Idąc tym tropem, racjonalny osobnik powinien zdawać sobie sprawę z własnych ograniczeń – z tego, że istnieją pewne nieznane mu fakty, które mogą zupełnie zburzyć sztywny schemat myślowy, sztywny model. W tym momencie w sukurs powinna przyjść czystemu rozumowi wyobraźnia.

Oczywiście, jest jeden znaczący problem z wyobraźnią – nie zna granic. Wobec tego, liczba czynników, które umysł musiałby wziąć pod uwagę przy ustaleniu „kompletnego modelu”, staje się nie do ogarnięcia (pewne odpowiedzi przynosi tutaj teoria chaosu, która ma tę przewagę nad teorią czarnego łabędzia, że nie implikuje absolutnej ludzkiej niezdolności do określenia przyszłości). Wobec tego, przeciętny człowiek, chcąc zachować maksimum poprawności analitycznej, ma do wyboru dwie opcje: albo ogranicza liczbę czynników branych pod uwagę, co pozwala mu wydłużyć horyzont czasowy obserwacji; albo pozostaje przy ogromnej liczbie czynników, maksymalnie skracając czas.

Jak ustaliliśmy, charakter współczesnej gospodarki oraz model zarządzania wartością sprawiają, że menedżerowie wybierają drugą możliwość. Myślę, ze wiąże się to też z tym, o czym pisze dr S. Wyciślak (dr S. Wyciślak, „Kryzys 2008-2011. Refleksje nad rolą przedsiębiorstwa”, „Przegląd organizacji” 2/2012): sekwencyjnym postrzeganiem czasu oraz nawykiem dedukcyjnego myślenia. Postrzeganie czasu jako odcinkowego (vide paradoks lecącej strzały Zenona z Elei) przekłada się moim zdaniem na to, ze współczesny człowiek wyznacza coraz krótsze horyzonty czasowe. Jednocześnie wierzy, że nie ma to znaczenia, jeśli weźmie się pod uwagę wystarczającą liczbę czynników – szczegółów, z których zbudować będzie można ogół. Doprowadzając ten wywód „ad extremum” – zaczynamy myśleć w nieustającym teraz, chwili bez przeszłości i bez przyszłości (Bauman byłby z nas „dumny”).

Trafnie zauważa dr Wyciślak, że model zarządzania wartością w rzeczywistości obejmuje również politykę kadrową. Z jednej strony doświadczamy tego, o czym wspominała Kinga – redukowania wydatków długoterminowych celem zwiększenia swojego kapitałowego lewara, co przekłada się na obcięcie m.in. wydatków na szkolenia dla pracowników, które mogłyby ich wyrwać z zastanych schematów myślowych. Z drugiej strony, obejmuje również proces rekrutacji – przyjmuje się tych pracowników, którzy będą w stanie podejmować szybkie decyzje opierające się na błyskawicznej analizie dużej liczby czynników. Wydaje mi się, ze oczywista jest korporacyjna wojna na podbieranie sobie pracowników. Taka sytuacja rodzi jednak poważna, patologiczne konsekwencje. Duży popyt na „dobrych” menedżerów (tzn. potrafiących generować duża wartość dla akcjonariuszy w krótkim okresie) oraz ich duża rotacja sprawiają, że osłabia się ich lojalność wobec konkretnej spółki, a celem samym w sobie staje się umacnianie wartości własnej osoby. Pojawiają się „korporacyjni psychopaci”, którzy kierują się dobrem spółki o tyle tylko, o ile służy to ich partykularnym interesom. I to jest odpowiedź na jedno z pytań, które postawiłem w poprzednim poście.

Dalej: logiczną konsekwencją braku moralności menedżerów jest stwierdzenie, ze asymetria informacyjna jest nie tylko wynikiem stanu współczesnej gospodarki, ale również świadomych działań zaangażowanych w nią podmiotów. W końcu nikogo już dziś nie dziwi „insider trading”, kreatywna księgowość czy umowy, z których przeciętny człowiek nie jest w stanie zrozumieć choćby jednego zdania. Nie dziwią również fuzje i przejęcia służące tylko i wyłącznie poprawieniu wyników finansowych czy notowań na giełdzie. Więcej – nikt nie zaprzecza powiązaniom świata biznesu ze światem polityki. Choć do tych ostatnich – mam wątpliwości, na ile wynikają z chciwości polityków, a na ile z przemian gospodarczych. Rozważmy: przynajmniej początkowo, wzrost przedsiębiorstw międzynarodowych generował w państwie macierzystym niemałe korzyści – choćby w postaci napływających do kraju zysków, wzrostu produkcji, spadku bezrobocia, wsparcia bilansu handlowego, itd. Pytania: czy można wyznaczyć jakiś punkt w historii, kiedy tendencja się odwróciła? Czy można wyznaczyć punkt, od którego wzrost przedsiębiorstwa przynosił pozostałym podmiotom więcej strat, niż rodził korzyści? Jeśli tak – to czy, nawet gdyby w owym czasie istniała wiedza co do przyszłego, negatywnego w skutki rozwoju korporacji, dałoby się ich ekspansję powstrzymać?

Jedno jest pewne – coraz większe przedsiębiorstwa zdobywał coraz więcej władzy. nie tylko w drodze lobbingu, ale choćby poprzez podporządkowywanie sobie krajowych producentów. Pomyślmy: koniec końców korporacje zaczęły nie tylko tworzyć oligopol, ale na pewnych obszarach stały się również monopsonami – jedynymi liczącymi się odbiorcami. Taka sytuacja umożliwia ścisłe kontrolowanie rynku, a przez to i elektoratu.

Moim zdaniem, kryzys wobec tego jest przede wszystkim dowodem na to, ze korporacje transnarodowe przeceniły swoje możliwości kontrolowania gospodarki. Teoretycznie racjonalne w swoich sądach, poddały się odruchom stadnym wobec wystąpienia zdarzeń nieprzewidzianych. Ich wzajemne powiązania (wynikające z metod budowania wartości) sprawiły, że panika rozchodziła się po systemie błyskawicznie. Co ciekawe, odruch paniki wydaje się racjonalny. Rozważmy: my wiemy, że inni mogą wiedzieć więcej. Wiemy również, ze swoje działania opierają na racjonalnych przesłankach. Jeśli działają w sposób, którego myśmy nie przewidzieli, najwyraźniej posiadają informację, której my nie znamy (zobaczyli czarnego łabędzia;)). Skoro tak, najrozsądniejsze wydaje się zrobienie tego samego…

Zastanawia mnie jeszcze kilka kwestii: czy wystarczyłoby rozparcelować korporacje, żeby zapobiegać kryzysom w przyszłości? Czy może jednak można by je utrzymać, o ile zmieniono by sposób myślenia? A może wreszcie tylko oba te działania stosowane naraz byłyby skutecznym sposobem prewencji?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Karolina Kopec




Dołączył: 22 Maj 2013
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 0:09, 05 Cze 2013    Temat postu:

Teoria Czarnego Łabędzia faktycznie budzić może kontrowersje. Istotne jest w niej moim zdaniem to, z czym się Jaśku nie kłócisz: konieczność uwzględnienia, nawet w najbardziej profesjonalnych analizach, roli czynników nieprzewidzianych. Uwzględnienie to jest trudne do realizacji w praktyce, ale już sama świadomość zmienia naszą percepcję. Poza tym, uważam, że teoria to jest dobrą odpowiedzią na szum , jaki powstał wokół kryzysu gospodarczego, opisywanego w mediach z bardzo wąskiej perspektywy. Rzeczowa dyskusja na temat możliwych konsekwencji przyjęcia takiego, a nie innego modelu zarządzania w gospodarce, nawet jeśli nie zapobiegłaby jego zaistnieniu, pomogłaby zrozumieć to, co się dzieje, a nie poddawać się zbiorowej panice.
Mam wrażenie, że panuje pewien nieporządek w kwestii określeń dotyczących zarządzania w korporacjach. Kinga zarysowała te podziały dość jasno, terminologia rozwija się jednak kreatywnie w literaturze... Czym na przykład jest tzw. „zarządzanie przez wartości” (ang. Managing by Values – MBV)? Odnosi się do niego artykuł zamieszczony na portalu „Magazyn Top Menadżerów” (http://ceo.cxo.pl/artykuly/59344/Zarzadzanie.przez.wartosci.html), zwracając uwagę na efektywność modelu, w przypadku takich korporacji jak General Electric czy Modragon Corporacion Cooperativa. Jego autorzy piszą: „MBV może także być zdefiniowane jako jednocześnie filozofia i praktyka zarządzania. Koncentruje się na najważniejszych wartościach organizacji i ich zgodności z celami.”. Wydaje się, jakoby prezentowany model miał stanowić pewne „uetycznienie” działania korporacji, na pierwszym miejscu wśród wartości stawia jednak te ekonomiczno-pragmatyczne...
Jack Welsch (uznany za najlepszego menadżera XX wieku) skonstruował swego czasu wypowiedź, która mogłaby odwoływać się do alternatywnego modelu zarządzania korporacją: „na pierwszy rzut oka maksymalizowanie wartości dla akcjonariuszy jest najgłupszym pomysłem na świecie. Wartości dla akcjonariuszy są wynikiem, a nie strategią. Główne obszary działań to pracownicy, klienci i produkty”. Może zarządzanie wartością powinno zatem oznaczać zarządzanie wartością korporacji?
Andrzej Szablewski (http://www.valuecomesfirst.pl/zarzadzanie-wartoscia-firmy/) wspomina, że przełomem w kwestii postrzegania zarządzania wartością firmy było ukazanie się książki Wartość dla akcjonariuszy Alfred Rappaport. Rappaport zwrócił uwagę na nieadekwatność traktowania zysku księgowego jako miernika wartości przedsiębiorstwa, określił inne mierniki i ich wykorzystanie, pokazał związek pomiędzy systemem motywowania menedżerów a wzrostem wartości firmy. Kreowanie wartości dla akcjonariuszy jest zatem ważne dla wzrostu wartości korporacji, motywuje ich bowiem do wytężonej pracy. Wartości w sensie zasad/celów również mają znaczenie, służą za uzasadnienie (czy tylko przykrywkę) moralne dla ekonomiczno-pragmatycznych celów. Wydaje się, że zależności na linii wartość-motywacja są nieuchronne, a wszystkie używane nazwy sprowadzają się właściwie do jednego modelu, zwracający tylko uwagę na różne jego aspekty.
Tak, jak na samym początku wspomniała Kinga, zarządzanie nakierowane na wzrost wartości to raczej rozwiązanie krótkowzroczne. Jaśku, zastanawiasz się nad relacjami między polityką a gospodarką i tym, jak właściwie doszło do tego, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. Wydaje mi się, że zależności te dostrzec można analizując przyczyny kryzysu poprzez tzw. teorię gier. Teoria ta zajmuje się badaniem, jakie będzie optymalne zachowanie w przypadku, kiedy między dwoma stronami występuje rozbieżność interesów. Założyć możemy istnienie takiej rozbieżności w przypadku korporacji międzynarodowych , których działanie nastawione jest na generowanie zysku dla akcjonariuszy - często poprzez zwiększanie zadłużenia - i podmiotów mających gwarantować zachowanie pewnej racjonalności w gospodarce.
Tomasz Dąbrowski, w artykule Kryzys a teoria gier – czyli na czym polega błąd, umieszczonym w „Kwartalniku Nauk o Przedsiębiorstwie”, nr 1/2012 (którego fragment można znaleźć tutaj: [link widoczny dla zalogowanych]), pisze o konflikcie interesów pomiędzy podmiotami dysponującymi środkami prywatnymi („gracz prywatny’) oraz tymi, które angażują środki publiczne („gracz publiczny”). Dąbrowski ujmuje ten konflikt następująco: „Gracz publiczny ufał, że podmioty dysponujące środkami prywatnymi działające w interesie swoich właścicieli nie będą podejmowały nadmiernego ryzyka, które mogłoby zagrozić dalszemu bytowi tych podmiotów i zrodzić ryzyko systemowe. Gracz prywatny natomiast ufał, że instytucje dysponujące środkami publicznymi w sytuacji krytycznej udzielą pomocy zagrożonym podmiotom prywatnym.”
Dąbrowski proponuje, aby kolejne kryzysy gospodarcze uznać za rozgrywki tej samej gry. Gracz prywatny zawiódł zaufanie podejmując nadmierne ryzyko. Postawiło to gracza publicznego wobec dylematu – przyjąć taką jak gracz prywatny strategię czy pomóc mu/nie zawieść jego zaufania. Wybrana strategia – pomoc - była dla niego niekorzystna, korzystna natomiast dla gracza prywatnego.Co więcej, reakcja powtórzyła się w kolejnych kryzysach. Wraz z rosnącą pewnością, że gracz publiczny nie zawiedzie pokładanego w nim zaufania, rosło również ryzyko podejmowane przez gracza prywatnego. Wystąpiło zjawisko tzw. pokusy nadużycia (zwanej również „hazardem moralnym”).
Prognoza wynikająca z takiego układu nie jest optymistyczna: w następstwie obecnego kryzysu reputacja gracza publicznego - jako tolerującego nadużycia ze strony podmiotów prywatnych i gotowego do niesienia pomocy - jeszcze się wzmocniła. Teoria gier może służyć jako wyjaśnienie rosnącego braku odpowiedzialności podmiotów prywatnych (również korporacji transnarodowych). Dąbrowski zwraca uwagę na fakt, że ich zachowanie było (i jest) racjonalne, mają bowiem pełne prawo zakładać, że państwo „zamortyzuje” negatywne skutki ich działań. Zwraca również uwagę na fakt, że uporanie się z kolejnym kryzysem może przekroczyć możliwości państw i ponadpaństwowych struktur. Jak myślicie? 


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kinga Wojewoda




Dołączył: 14 Maj 2013
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:30, 10 Cze 2013    Temat postu:

Chciałabym zacząć od tego, że nie podałam źródła mojego poprzedniego posta. Naprawiając ten błąd: [link widoczny dla zalogowanych]
Tak jak pisałam, koncepcja zarządzania firmą dla akcjonariuszy, przez wartość, obecnie dyskredytowana, doczekuje się następcy. Strona Kapitalny Menedżer () utrzymuje, że w jej miejsce intensywniej niż kiedykolwiek wcześniej testuje się koncepcję społecznej odpowiedzialności biznesu (CSR- corporate social responsibility), w ramach przeciwwagi dla działań nieodpowiedzialnych zarządów.Pojawiają się też postulaty oddzielenia własności od kontroli (różne teorie: korporacja należy do akcjonariuszy vs korporacja należy do wszystkich zainteresowanych, „Korporacje w warunakch kryzysu finansowego i spowolnienia gospodarczego”, J. Wąchol; [link widoczny dla zalogowanych]).
Pytałeś Jaśku, o dokonywanie transakcji finansowych przez przedsiębiorstwa. Ciekawy jest tutaj przykład General Motors: jego finansowe ramię General Motors Acceptance Corp inwestowało na rynku kredytów subprime, co w pewnym momencie tworzyło wrażenie, żesubsydiuje produkcję samochodów. W ten sposób zarobek korporacji pochodzący spoza jej źródłowej działalności szczytował (S. Wyciślak, „Korporacje transnarodowe”; [link widoczny dla zalogowanych]). Jak się skończyło, wszyscy wiemy Razz
Wspomniałeś też, chyba żartem, o ”winie” globalizacji i jej wpływie na kryzys. Nie jesteś pierwszy, już J. Stiglitz („Globalizacja”) w swojej noblowskiej pracy wymieniał wady globalizacji (odżegnując przy okazji od czci i wiary MFW i Bank Światowy Wink) i kwestionował pełność informacji dostępnych dla uczestników rynku. Jak czytamy w „Polityka makroekonomiczna w warunkach kryzysu i jej wpływ na gospodarkę” (red. Zofia Dach, Uniwersytet Ekonomiczny , Kraków, 2011): „ekonomia informacji ostrzegała przed zaburzeniami na rynku skomplikowanych derywatów opartych na kredytach hipotecznych , gdzie asymetria informacji jest bardzo duża” Również inni polscy autorzy poruszają te kwestie (globalizacja jest niekompletna i irracjonalna, wobec czego pojawiają się kryzysy finansowe). S. Łobejko („Globalizacja a współczesny kryzys finansowy”, [link widoczny dla zalogowanych]) wspomina o sprzeczności interesów, która występuje pomiędzy państwami a korporacjami transnarodowymi, o której te pierwsze zdają się nie pamiętać (wymienia się tu: chęć nieuzasadnionych korzyści , uzyskania dochodów w trakcie gry rynkowej, spekulacje, przeszacowanie wartości; [link widoczny dla zalogowanych] ; vide amerykańska korporacja Enron, która upadła w konsekwencji skandalu z kreatywną księgowością, w 2001 r., gdzie zamieszane dodatkowo były firma audytująca i agencja ratingowa).
Nawiązując do tego, co pisaliśmy wcześniej: korporacje nastawione na zysk dla akcjonariuszy zatrudniają tych, którzy dają im gwarancję najwyższych dochodów w krótkim czasie. Jaśku, Ty również wspominałeś, że przeciętny czas „życia” takiego menadżera w korporacji uległ skróceniu. Tymczasem udało mi się znaleźć kontrprzykład. W analizie „Wpływ kryzysu ekonomicznego na funckjonowanie korporacji Panasonic” (Wioletta Kilar, UP , Kraków, 2011), autorka podaje, jak z kryzysem radzi sobie ta korporacja. Otóż wystosowała do swoich pracowników list, w którym otwarcie poleca im zakup urządzeń firmy (pracownicy wyższego szczebla na kwotę 200 tys. jenów, co się przekłada na ok 2200 dolarów, a niższego: 100 tys. jenów). Nie fair, prawda? Z jednej strony wydaje się to skrajnie nieuczciwe, ale to wrażenie łagodzi znacznie fakt, że w Japonii panuje zwyczaj... dożywotniego zatrudniania menadżerów przez wielkie korporacje! Tłumaczone jest to wymiernymi pozytywnymi skutkami dla zysków korporacji, ze względu na trwałą afiliację pracowników. Kryzys gospodarczy uruchomił jednak dyskusję na temat dalszej opłacalności tego zjawiska (Panasonic w okresie kryzysu zwolnił ok 12 % pracowników). Zadałeś również pytanie, dla kogo taki menadżer pracuje i dla kogo ryzykuje. Wydawać by się mogło, że im bardziej osobiście traktuje interesy korporacyjne, tym decyzje będą rozsądniejsze, ale z uwagi na dużą rotację na tych stanowiskach, emocje i przywiązanie niekoniecznie będą grały główną rolę. Obecny kryzys pokazuje potrzebę zmian w organizacji korporacji. J. Schumpeter zakładał, że kryzysy biorą się z wyczerpywania się innowacji, głównie technicznej i organizacji: tu będzie to model zarządzania przez wartość.
Jak więc na kryzys odpowiadają światowe korporacje? Ano, z listy 100 największych pod względem wartości sprzedaży, ubyło 13, na ich miejsce weszły inne, natomiast pozostające 87 zwiększyły swoją wartość sprzedaży z 9,9 bln dolarów do 10,7 bln dolarów a wartość swojego majątku z 40,5 bln dolarów do 43,2 bln dolarów (była to konsekwencja realizacji wcześniejszych zobowiązań). Spadły natomiast ich zyski oraz wartość rynkowa (do 50,6%); („Wpływ światowego kryzysu na tempo wzrostu gospodarki i światowych korporacji”, Z. Zioło, UP,Kraków, 2011). W największe straty pod kątem zysku, czemu nie można się dziwić, poniosły banki, których łączne straty szacuje się na 19, 2 mld dolarów (co i tak jest niczym przy wysokości pomocy, która została im udzielona Razz). Na kryzysie „zarobiły” natomiast korporacje paliwowe (oprócz korporacji europejskich). Nie znalazłam natomiast informacji, mimo że kilka artykułów oszukało mnie tytułami, jakie REALNE zmiany w zarządzaniu zachodzą. Może Wy coś na ten temat wiecie?
To, co napisała Karolina w ostatnim poście przypomina mi trochę dylemat więźnia. Z grubsza polega on na tym, że dwie strony zawierają porozumienie. Jeśli obie będą go przestrzegać, wtedy odniosą korzyści, jednak nie tak duże, jak w momencie, gdy jedna strona oszuka (wtedy korzyść dla niej znacznie wyższa). Jednak jeśli obie strony zdecydują się oszukiwać, wtedy ich korzyści są nawet mniejsze, niż w razie przestrzegania porozumienia przez wszystkich partnerów. Przekładając to na pole rywalizacji korporacji transnarodowych- strategia zarządzania przez wartość, tak opłacalna dla przedsiębiorstwa, w dalszej perpektywie i dla wielu aktorów staje się opłakana w skutkach i to dla wszystkich. Prawdopodobnie, jeśli komuś przeszły przez myśl skutki niekorzystne dla wszystkich partnerów i tak uznał, że znikną one w globalnym „worku”. Wydaje się, że tak pomyśleli wszyscy:P


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.miedzynarodowerynki.fora.pl Strona Główna -> Tematy do dyskusji Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin